niedziela, 15 stycznia 2012

Z kartonowego archiwum 33 (Styropian i basen)



26 maja 2010
Tyle dzieje się, że aż nie chce się pisać. Bo przecież to błahostki w zestawieniu z katastrofami różnej skali. Ale jednak są mistrzowie eposu lub dramatu, a są też noweliści i tym podobni.
W przerwie kataklizmów udało się zorganizować kolejną Noc Muzeów anonsowaną na słupach przez plakat z sową. Zadziwiające, że nadal po tych paru latach ludzie w tym uczestniczą, mimo że przecież we Wrocławiu oferta muzealna ani nie jest tak zróżnicowana, ani muzea nie oferują niczego specjalnie nowego na tę noc szczególną. Na pewno jednak zauważyć można, że przekrój publiczności frekwentującej sale muzealne i wystawy jest nieco inny niż na wernisażach. Zdarzało się, a jakże, widzieć profesorów i artystów - np. obaj artyści-dyrektorzy BWA stali w hallu Awangardy i rozmawiali ze sobą tam właśnie i wtedy, jakby dając świadectwo prawdziwego zaangażowania w noc cudów kulturalnych - ale najbardziej zwracali uwagę tacy widzowie, których przy innych okazjach raczej nie spotyka się na salonach. To chyba dobrze?!
Nowością tegoroczną był barokowy kościół św. Antoniego (dla ciągle niewtajemniczonych: niedaleko za kinem Helios albo po drodze do Mleczarni). W ostatnich miesiącach wielokrotnie gościł na łamach GW, a to z racji Willmannów, które tam raz po raz odkrywano. Ojcowie paulini, którzy teraz tym kościołem zarządzają, udostępnili empory, na których urządzili małą ekspozycję muzealną. Pokazują tam w gablotach i na ścianach chyba wszystko co mają, a czego nie używają. Cudów tam jakichś może nie ma, ale nie szkodzi. W całej Europie udostępnia się swoje skarby turystom. Czas żeby i u nas parafie i klasztory w ten sposób prezentowały swą historię. Tutaj zwiedzający dostawali do rąk  powielony miniprzewodnik. Na emporach czuć było jeszcze czas dawny i swoisty autentyzm. 
Zapytacie, gdzie problem? Niestety, był. 

  

To jest kosz ambony. Późnobarokowej albo wczesnoklasycystycznej, jak kto woli. Czas komunijny dał znać o sobie i mistrz styropianowej sztuki okazjonalnej popisał się swą surrealistyczną wyobraźnią. A może po prostu wyciągnięto to coś ze strychu lub zza ołtarza z Willmannem? Może nie przybili ojcowie tych obciętych rąk ze złamanym bochnem chleba gwoździami do ambony, ale że nie widzą straszliwego kontrastu między takimi okolicznościowymi dekoracjami a barokowym wyposażeniem swej pięknej świątyni - to jest niepokojące. I ten niepokój mój znalazł potwierdzenie dalej, w zakrystii, przez którą przechodziło się na empory. Jej posadzka wyłożona świeżo wielkimi płytami ceramicznymi (chyba nie kamiennymi?) wypolerowanymi jak lustro, w kolorze chyba kakaowym. Wchodzi się jak na basen. Jeśli zatwierdzał to ktoś z urzędu, to powinien z niego wylecieć. Jeśli zrobiono to bez uzgodnienia, to urząd powinien nakazać usunięcie tej posadzki. Ja w każdym razie, na miejscu konserwatora miejskiego nie dałbym   paulinom za coś takiego złamanego grosza na remonty.  To było smutne odkrycie tej nocy.

Entenmark
Entenmark (00:42)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz