niedziela, 15 stycznia 2012

Z kartonowego archiwum 53 (Nocka Wrocka)


15 maja 2011
Noc muzeów 2011 za nami. Są już komentarze w gazetach - było wspaniale i jeszcze więcej tysięcy widzów, łaknących kontaktu ze sztuką i kulturą. Są już komentarze internautów - było ciekawie; byłam pierwszy raz i już nie pójdę; w Pałacu pełno ludzi, bo głosują nogami i gdy za darmo to idą, a na co dzień pustki; nie ma co oglądać w stadzie, bo się nie da; nie da się oglądać, bo nie można otworzyć oczu, gdy odór upitych piwem przeszkadza; idą tacy, co chcą się sfotografować na tle i pochwalić się na facebooku; chodzą i macają, nawet, jak jest napisane, żeby nie dotykać.

  

I wszystkim tym opiniom można przyznać słuszność. Jest świetnie, że mamy i u nas, w Polsce muzealne noce, takie na naszą miarę. Praca nad kulturą społeczeństwa to zadanie na lata, jeśli nie na pokolenia, ale nie należy się zniechęcać. Na pewno można wiele usprawnić, bo przecież nie musi być tak, że pracownicy muzeów liczą straty po nocy. Siadanie na romańskim lwie w muzeum miejskim w "Pałacu", żeby się sfotografować, albo dotykanie, mimo że ewidentnie nie były to osoby niewidome, średniowiecznych rzeźb drewnianych w Muzeum Narodowym, to zdecydowanie nawiązywanie zbyt bliskiego kontaktu ze sztuką. Takich ludzi trzeba kierować do sztuki najnowszej i jej sekcji interaktywnych, ewentualnie na plenerowy "festiwal wysokich temperatur", żeby się nauczyli łapy trzymać przy sobie.

  

Wydaje mi się, że w tym roku bardziej aktywni niż w latach poprzednich byli straganowi sprzedawcy kiełbasek, piwa, gofrów itp. Przy Muzeum Narodowym, ASP i w rynku panowała atmosfera piknikowa. Przy ASP "głowa" Dunikowskiego patronowała żywszym rytmom.

  
 
Ale przecież ten czas to niesłychane nagromadzenie wydarzeń kulturalnych we Wrocławiu. Z części można było skorzystać w trakcie nocy: wystawy w BWA, w Centrum sztuki Impart, we WRO itd. Z innych nie dało się jednocześnie z tą nocą, bo albo-albo: otwierał się festiwal Musica Electronica koncertem Elżbiety Chojnackiej na klawesyn i "taśmy" z odgłosami naturalnymi i jednocześnie pierwszy koncert Maja z Muzyką Dawną. To jednak zdecydowanie bardziej elitarne rozrywki.

  

W Centrum Sztuki Impart na ul. Mazowieckiej tradycyjna sztuka najnowsza, tzn. nie elektroniczna. Pokonkursowa wystawa studentów-absolwentów (?) ASP Wrocław. Prace różne, często odbijające silne wpływy nauczycieli. Normalne. Ale sposób ekspozycji, poczynając od wejścia do sali (powyżej), przez sposób powieszenia na ścianach, po wypełniające przestrzeń dodatki w postaci kanap, przybrudzonych dywanów i lamp z Almi-Decorowego demobilu oraz stanowisko strażnika - to wszystko obrazowało raczej małe poważanie dla całej imprezy, a obrazom i obiektom przestrzennym bynajmniej nie służyło.

  

Tamże incydentalny pokaz słynnej i zarazem osławionej (nie najlepszymi czasem w guście dowcipasami oraz bezpardonowymi atakami na konkurencję) grupy The Krasnals, która zarzuca także nasze skrzynki mailowe swą nachalną reklamą. Pomysł, by cykl foto-przemalowanych-obrazków z nagą, pomalowaną na barwy narodowe panią, zmagającą się z bryłą "meteorytu", który przygniatał postać "naszego papieża" wyeksponować w kompletnej ciemności, w której do oglądania służyły tylko małe ledowe latarki, był niezły. Jeszcze bardziej przypadło mi do gustu wyeksponowanie bardziej "poważnego" obrazu - poczwórnego portretu Andy Rottenberg (szefowała Zachęcie, gdy miało miejsce słynne najście posłów prawicowych i odwalenie "meteorytu" z papieża, rzeźby Maurizia Cattelaniego - w wejściu do saloniku VIP, z całą jego otoczką.

  

W BWA dwie bardzo interesujące wystawy, ale zwłaszcza kończący się już pokaz prac Wojciecha Gilewicza. Jego film pokazywany w dawnej kaplicy - zapis ingerencji w otoczeniu, swego rodzaju malarstwa naturalnego - to rzecz inspirująca i odświeżająca. Także pokaz "obrazów-replik" na piętrze. Rzecz robiona z przekonaniem przekonuje widza o wiele łatwiej. Ale to nie tylko to, oczywiście. Fotografowanie nie miało za bardzo sensu :-).
Natomiast tegoroczna edycja WRO ART-u chyba słabsza (?). W siedzibie głównej może instalacja ze sfilmowanym Glenem Gouldem pieszczącym nabożnie instrument, który w tle jest rozwalany, mogła wywrzeć wrażenie na tych, którzy coś wiedzą o Gouldzie. Do nagrodzonej pracy "Mirrorbox" eksponowanej w Narodowym kolejka była za długa, a efekt przewidywalny. Tańczące patyki poruszane via kosmos i boję przez ruch morza u amerykańskiego wybrzeża? Przerost technologii. Wolę mobile Caldera.
Można było wpaść do galerii Arttrakt przy niezmiennej ul. Ofiar Oświęcimskich, która zasłynęła z akcji zamknięcia widzów na wernisażu przez artystkę, gdzie wisi zaskakujący cykl nowych, acz znanych jakby obrazów Kiejstuta Bereźnickiego.
Najbardziej intrygującą zagadką były jednak, chyba niezwiązane z akcją nocy muzeów, ślady po zmieniających się ingerencjach na wiecznym płocie wokół wzgórza Polskiego, zrujnowanego bastionu przy ASP i naprzeciw Panoramy.
To:
  

Entenmark


Entenmark (14:18)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz