poniedziałek, 20 lutego 2012

Straszno-śmieszny strych sztuki

Niedawno nadrobiłem zaległości i po raz pierwszy obejrzałem nową, stałą ekspozycję sztuki współczesnej we wrocławskim Muzeum Narodowym. Przyznaję, że jeszcze przed jej otwarciem, a po obejrzeniu publikowanych symulacji wyglądu wnętrz na poddaszu muzealnym, byłem sceptycznie nastawiony. Nawet na widokach komputerowych wnętrza wydawały się ciasne, a przestrzeń bardzo zagęszczona belkami konstrukcji więźby dachowej. Nie pamiętam jednak, by po otwarciu tej galerii ukazały się w prasie wrocławskiej jakieś krytyczne głosy na temat sposobu aranżacji strychu i koncepcji ekspozycji. Czyli może nie jest tak źle, jak się wydawało?


Nie będę ukrywał moich wrażeń. Byłem zaskoczony. Jest gorzej niż mogłem to sobie wyobrazić. Ale po kolei. Jest sobota, dzień wolnego wstępu na stałe ekspozycje muzealne. Muzeum jest otwarte do 17. Przychodzę około 15.30. Wiem, że interesująca mnie wystawa jest na strychu, ale nie szukam windy, wspinam się po schodach. Muzeum znam, więc znajdę wejście. Na wyczucie znajduję je, ale myślę sobie, że osobie która bywała tu rzadziej lub wcale, nie byłoby łatwo znaleźć dojście na strych. Klatka schodowa jest rzeczywiście strychowa, robi się ciaśniej i niżej, zmienia się nastrój. Na ostatnim podeście mamy do wyboru dwoje jednakowych drzwi, opatrzonych tajemniczymi numerami 304 i 305. Chwila niepewności, w które należy wejść, ale dostrzegam na ścianie obok niewielki napis, czy strzałkę. Wchodzę. W pierwszej sali-korytarzu podchodzi pani pilnująca, zaleca rozpoczęcie oglądania od innej sali. Na moją uwagę, że nie zależy mi na chronologicznej kolejności oglądania, słyszę wyjaśnienie, że lepiej tak zrobić, bo te sale będą zamykane jako pierwsze przed 17.00. Miała rację. Ja naiwnie sądziłem, że chodzi o kolejność chronologiczną, ale nie - polecony kierunek nie miał z nią nic wspólnego.
Mimo iż wiedziałem, jakiego rodzaju przestrzeni mogę się spodziewać, byłem zaskoczony wrażeniem ciasnoty. Wszystkie niemal wnętrza mają charakter korytarzy, nie sal. Niektóre są jednak czy to przez rzeczywiście mniejszą szerokość, czy to przez rodzaj zabudowy lub aranżacji jakby węższe. Prawdziwymi igielnymi uszami są narożniki strychów, gdzie przechodzi się ze strychu nad jednym skrzydłem do strychu nad kolejnym. Rozumiem jednak te trudne uwarunkowania zastanej konstrukcji, która jeszcze musiała zostać pogrubiona warstwami kartonogipsów. Z drugiej strony, jeśli już wydano takie pieniądze na adaptację, to zastanawiam się, czy nie było warto pomyśleć o powiększeniu przestrzeni strychowej? Budynek jest zapewne wpisany do rejestru zabytków, ale nie sądzę żeby konserwator nie zgodził się na podniesienie dachów od strony dziedzińców. Nie zmieniłoby to bryły, a dałoby zdecydowanie lepszą przestrzeń ekspozycyjną. Zastosowano półśrodek; nie wnikam z jakich ważnych względów, finansowych czy konstrukcyjnych.

Wady wrodzone zostały jednak spotęgowane koncepcją ekspozycji i w tym przypadku trudno szukać usprawiedliwień. Ogólne wrażenie, jakie towarzyszyło mi tam na strychu i zostało w pamięci, to natłok, bałagan i dysonans. Jakbym oglądał jakiś zagracony magazyn lub antykwariat. Obrazów powieszono zdecydowanie za dużo w stosunku do przestrzeni. Wiszą blisko obok siebie, wchodzą w konflikt ze sobą, a niekiedy z tym, co jest obok lub w tle - oknem połaciowym, słupem z pokaźną tabliczką informacyjną i czarnym ekranikiem, drzwiczkami urządzeń technicznych itp. Obrazy nie wiszą na ścianach, bo pionowe ściany tam niemal nie występują. Wydaje się, że wiszą w powietrzu na stalowych linkach, bowiem ekrany wykonano z przezroczystego szkła. Obawiano się pewnie jeszcze większego wrażenia ciasnoty, ale obecny efekt - dyndające płótna w ramach - też nie jest dobry. Ponadto przez te szyby wokół obrazu widzimy ową resztę otoczenia. Jedynym ciekawym efektem tego pomysłu jest to, że można zobaczyć tył obrazu. Niestety, tylko wtedy jeśli nie zostanie się dostrzeżonym przez pilnującą, bo przejście linii wyznaczonej przez szyby jest surowo wzbronione. A niby dlaczego?
Czasem sam sposób zestawienia czy doboru obrazów wiszących obok siebie jest taki, że przyprawia o ból zębów. Zdecydowanie najgorszy efekt dają zestawione obok siebie płótna kolorystów - para dużych Geppertów, a po bokach mniejsze pary obrazów Potworowskiego i Nachta-Samborskiego. Osobno niewątpliwie wysmakowane dzieła, ale tu wzajemnie reagują i niszczą się.
Przestrzenie pod narożnymi dachami przeznaczono na ekspozycje "monograficzne". W jednej wiszą abakany, w drugiej rozmieszczono Hasiory. Oba wnętrza oglądamy jak okna wystawowe, nie wchodzi się do nich. Też dlatego, że biegną tam na ukos żelazne ściągi. Z nimi oraz z otulonymi srebrną folią rurami wentylacji i standardowymi belkami konstrukcji więźby muszą konkurować prezentowane dzieła.


Próbowano tu wygrać nowy efekt, jak się domyślam. Jeszcze przy Abakanowicz może jakoś się to udało, ale Hasior, którego obiekty złożone ze "śmieciowych" materiałów nie mają odpowiedniej masy i wartości samej materii, zdecydowanie rozpada się w konfrontacji z otoczeniem. Stałem z rozdziawioną gębą. Inne zaskoczenie to mała izba tortur w jednym z przejść na narożniku. Człowiek przeciskający się wąskim korytarzykiem odruchowo chroni głowę, a tu nagle atakują go jakieś przerażające sprzęty i postaci. To obiekty Józefa Szajny. Efekt bliski objazdowej wystawie narzędzi tortur albo gabinetowi strachu.
Na słupach rozdzielających obrazy rozmieszczono szklane tablice z krótkimi tekstami objaśniającymi w dwóch językach. Rozdziela je czarny prostokąt ukrytego za szybą monitora. Żaden z nich nie działał, więc nie wiem co by tam jeszcze miało być pokazywane, zdjęcie autora? Filmik z pracowni? To już by się chyba nie dało percepować tego wszystkiego naraz.


Do nowości z zakresu uprzystępniania muzeum zwiedzającym niewidzącym należą stojaki z odtworzonymi w ceramice w pomniejszonej skali wybranymi dziełami. W przypadku obiektów przestrzennych nie dziwiło mnie to, ale zdecydowano się również na taką "reprodukcję" obrazów i to wcale nie tych, jak np. Rosołowicza, które cechują się grubą fakturą, lecz raczej płaskich, np. Wróblewskiego. Zastanawia mnie sens tego działania, a raczej wybór medium. Ceramika (szamot?) z grubą warstwą polewy to nie jest materiał, w którym można odtworzyć niuanse plastyczne, delikatne przejścia fakturowe itp. obecne na płótnach.
Podsumowując. Na plus należy zaliczyć istnienie ekspozycji, ale pamiętam, że przecież przed laty istniała ona na niższej kondygnacji. Ta czasowa ekspozycja na strychu (aż za ileś tam lat wyremontuje się pawilon przy Hali Stulecia) byłaby do strawienia, gdyby nie było tam tak dużo naraz. Mniej a lepiej. Rzadziej, a w sposób bardziej przemyślany. Przecież można by pokazywany zestaw zmieniać co jakiś czas. Widziałem wiele wystaw stałych sztuki nowej i nowszej, ale ta jest jedną z najbardziej kuriozalnych i w gruncie rzeczy wystawia świadectwo pewnego prowincjalizmu w myśleniu o wystawiennictwie.
O godzinie 16.25 można było zaobserwować, że panie pilnujące szykują się do domu. Pierwsze sale zaczęto zamykać, a zwiedzających kierować do jedynego już o tej porze właściwego korytarza i wyjścia.

Entenmark

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz