wtorek, 27 marca 2012

Dokąd pędzimy?

W marcowym numerze "Kunstzeitung" (nr 187) [http://de.wikipedia.org/wiki/Kunstzeitung] przeczytałem refleksję jej głównego redaktora i wydawcy, Karlheinza Schmida [http://de.wikipedia.org/wiki/Karlheinz_Schmid].
Wyraził on zdziwienie przyrastającą codziennie liczbą nowych nazwisk artystów, jakie przynoszą media, galerie i pokazy. Tekst nosi tytuł "Karieryzm bez ograniczenia szybkości" i wiele z zawartych w nim spostrzeżeń wydaje się być trafnymi także w odniesieniu do naszego raczkującego rynku nowej sztuki. Dlatego postaram się uprzystępnić je we fragmentach.
"Ten rynek sztuki jest całkiem zwariowany. Szybkość z jaką robione są kariery, a następnie wkrótce kończone, graniczy z obłędem. Oczywiście dzieje się to na koszt samych twórców, którzy najpierw czują się mile połechtani, skoro - ledwie opuściwszy mury akademii - mogą już wystawiać w salach stowarzyszeń twórczych (Kunstverein) i muzeach, gdyż tam, jak i w galeriach, ciągle potrzebna jest dostawa - świeży towar od młodych ludzi. Ci zaś są traktowani dziś jako obiecujące gwiazdy i potencjalnie przynoszący zyski nowi twórcy (Newcomer), niekiedy wywindowani na zapierający dech w piersiach poziom cenowy, aby już następnego dnia zostać usuniętymi przez kolejny, depczący po piętach rocznik (nikt już nie mówi o generacjach).
Twardy jest ten biznes, ten fatalny interes przypominający biegunkę, który pokazuje nawet ostatniemu głupkowi, jak mało chodzi w nim o sztukę, a jak bardzo o sprzedaż. Jedna wielka katastrofa. Próżno szukać choćby jednego pośrednika, który wykazywałby jeszcze ślad odpowiedzialności za to, by troskliwie towarzyszyć twórcy, dając mu czas na artystyczny rozwój. Wszyscy winni są tej sytuacji - ludzie z galerii i z muzeów, kolekcjonerzy i krytycy. A także wielu profesorów szkół wyższych, którzy błędnie wierzą, że czynią dobro swoim studentom, jeśli jeszcze podczas studiów ten narybek wypuszczą na rynek. Już od dłuższego czasu ten proceder branży artystycznej upodabnia się do owych niezliczonych shows muzycznych i castingów mody w telewizji, w których piosenkarki (-rze) i modelki (-le) z tromtadracją wynoszeni są pod niebiosa, by wkrótce i bezpowrotnie zostać odesłanymi do kasy w Aldim."

Dalej następuje wyliczenie przykładów konkretnych nazwisk, które osobie nawet tak zorientowanej na niemieckim rynku, jak Schmid, nic nie mówią, a które pojawiają się co rusz ogłaszane wielkimi czcionkami, których prace są wystawiane w prestiżowych galeriach, publikowane w opasłych książkach lub są nagradzane.

"Na biurku ląduje z łatwością zbyt wiele drukowanych materiałów, które są przecież jedynie ułamkiem tego co się oferuje. Nie ma szans, by odwiedzić wszystkie galerie, stowarzyszenia, muzea i targi oraz kolekcje. Jak zatem selekcjonować, jak wyszukiwać prawdziwe talenty z silnymi koncepcjami i długowieczną kondycją?"

W autorze, zazwyczaj dobrze poinformowanym, nie usuwa tego zwątpienia także najnowsza zapowiedź Documenta 13, gdyż w zestawie zapowiedzianych twórców jest szereg nic mu nie mówiących nazwisk.

Autor konstatuje, że "niestety, pociąg sztuki naszego czasu pędzi niehamowany. Prosto w otchłań mody z ograniczoną datą przydatności."

Entenmark
PS
To zjawisko nie ogranicza się do rynku sztuki współczesnej, ale obserwować je można także w dziedzinie nauki, gdzie ilość publikacji napędzana jest bzdurnymi probierzami aktywności naukowej i systemową grantozą. Ponieważ jednak nie wchodzą tu zwykle w grę większe pieniądze, a jedynie skromny etacik, to można sobie karierę opartą na takich podstawach budować przez całe życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz