wtorek, 29 maja 2012

Trudna kwestia piekarczyków

Po kilku postach lekkich, łatwych i przyjemnych pozwolę sobie na powrót do tematyki cięższego kalibru. Chciałbym nawiązać do moich dawniejszych wpisów, dotyczących prac w kościele św. Macieja i wokół niego [Z kartonowego archiwum 7 (fałszerstwo u krzyżowców) z lipca 2009 r.; Z kartonowego archiwum 55 i 56 (A mury prują...) z czerwca 2011 r.]. Starszy z nich wzbudził wymianę komentarzy (pod postem "Co by tu jeszcze spieprzyć..." z marca 2012).
W pierwszym poście chodziło o błędną interpretację fundamentów odkrytych po południowej stronie prezbiterium kościoła. Zinterpretowano je jako pozostałości kaplicy czeladników piekarskich z XV w. i w ramach akcji estetyzowania przestrzeni skweru (dawny cmentarz przykościelny) wyeksponowano. Nadmurowano fundamenty - zapewne ostatecznie nigdy nie wzniesionej budowli - ponad poziom gruntu, podświetlono i zaopatrzono w granitową tablicę, która w 4 językach objaśnia, iż są to ślady po owej kaplicy. Tablicę wkrótce ukradziono (?) - w każdym razie sporządzono nową, co pozwoliło na poprawienie błędów językowych z pierwszej.


Nie chodzi tu właściwie o błędną interpretację pierwotnej funkcji, czy przeznaczenia murów fundamentowych - taka zawsze może się zdarzyć. Chodzi o uparte trwanie przy niej, wprowadzanie w błąd ludzi i utrwalanie mylnych sądów. Mniejsza o to, czy taka właśnie interpretacja wpłynęła na decyzję o tak luksusowym wyeksponowaniu tych chyba nigdy nie wykorzystanych fundamentów. Potrzebna byłaby jednak refleksja po stronie nadzoru konserwatorskiego, weryfikacja sugestii zawartej w dostarczonym do urzędu opracowaniu (w ramach eksperymentu przesłałem wówczas link do postu na adresy mailowe biur urzędów konserwatorskich). Zdaję sobie sprawę, że jest to nierealne. Sam mógłbym przedstawić listę przeszkód. Może jednak uda się zapobiec sytuacji, że pewnego dnia zauważymy tam nową, miejską tablicę informacyjną z przezroczystego materiału informującą o kaplicy czeladników, która jakoby stała w tym miejscu, a przewodnicy będą o tym opowiadać.
W wolnej chwili zadałem sobie trud sprawdzenia informacji o kaplicy czeladników piekarskich w/przy kościele św. Macieja. Owszem, zachowała się w źródłach lakoniczna wiadomość z 1456 r. o "Beckirknecht capelle zu st. Mathis" (M. Słoń, Szpitale średniowiecznego Wrocławia, Warszawa 2000, s. 140). Jednak źródłowa wzmianka to jedno, a umiejętność jej poprawnej interpretacji to drugie. Nic nie świadczy o tym, że na odnalezionych fundamentach, najprawdopodobniej nigdy nieukończonej budowli po pd. stronie prezbiterium kościoła miałyby stać owa kaplica. Ale ponieważ trudno z takim przekazem źródłowym spierać się, należy rozejrzeć się za innymi, bardziej prawdopodobnymi możliwościami. O ewidentnym związku z cechem piekarskim jednej z części kościoła św. Macieja świadczy ukazany tam znak. Na sklepieniu północnego ramienia transeptu widnieje centralnie w jego zamknięciu usytuowany gotycki zwornik z godłem cechowym w formie precla.





To tam trzeba sytuować wzmiankowaną kaplicę. Jak pisze przywołany autor, zdarzało się i gdzie indziej w instytucjach kościelnych prowadzących szpitale (a taki istniał przy św. Macieju), że cech piekarzy dostarczał pieczywo podopiecznym szpitala. Rekompensatą bywała specjalna kaplica cechowa i modlitwy zgromadzenia i chorych w intencji dobroczyńców. 
Rozważać można także znaczenie określenia "knecht" w cytowanym źródle. Czy chodzi o czeladników? Czeladnik to w języku niemieckim przeważnie "Geselle", a termin "Knecht" odnosił się do grupy niższej w hierarchii niż czeladnicy, właściwie do rodzaju pomocników, służby. W średniowieczu terminy te bywały jednak stosowane zamiennie. A zatem prawdopodobnie chodziło tu o czeladników piekarskich, piekarczyków. Tym bardziej, że cech piekarzy posiadał najpóźniej od 2 ćwierci XV w. kaplicę przy o wiele ważniejszym kościele św. Marii Magdaleny (6. od zachodu po pd. stronie). Tu rządzili niewątpliwie mistrzowie, choć dla dobra całego cechu. Na pewno zresztą kierujący cechem musieli udzielić zgody czeladnikom na założenie odrębnej kaplicy przy innym kościele i na dobroczynną działalność tamże.
I co teraz zrobić z fałszerstwem historycznym? Podkreślam: nie z błędną interpretacją pozostającą na papierze opracowania ukrytego w szafie urzędu konserwatora, lecz z jej ekspozycją w przestrzeni publicznej. Podpowiadam: należałoby przynajmniej usunąć tablicę.


Entenmark

4 komentarze:

  1. Kilka lat temu, spędzając letnie popołudnie na Wyspie Piaskowej, byłam świadkiem sceny, kiedy to atrakcyjna dziewczyna w króciutkiej spódnicy poprosiła swojego partnera, aby zrobił jej zdjęcie "z tym zamkiem". I jak łatwo się domyślić ustawiła się w wymyślnej pozie na tle katedry. Szanuję Pana wiedzę i zaangażowanie w temat, jednak nie sądzę, aby przeciętnego turystę zainteresowanego obejrzeniem wszystkich wrocławskich krasnali, wiele obeszły wspomniane fundamenty, czy tablica. Przytoczony przeze mnie przykład być może jest skrajny (a taką mam przynajmniej nadzieję), wydaje mi się jednak, że dobrze oddaje coraz częściej spotykaną ignorancję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ, ależ... przecież zdaję sobie z tego sprawę, gdzie na skali zainteresowań przeciętnego turysty lub nawet obywatela Wrocławia leżą wspomniane murki. To może różni mnie od Don Kiszota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie odebrał Pan mojego wpisu, jako ataku na swoją osobę, czy wytknięcia bezsensowności działań. Cenię ludzi, którzy w natłoku informacji i zadań do wykonania, potrafią zareagować w sprawie, która jest dla nich ważna.
      Przeciętny turysta, jeśli nie potknie się o wspomniane "murki", pewnie w ogóle ich nie zauważy. Jednak oglądać, czy nawet potykać się o nie, będą nie tylko wielbiciele "zamku" na Ostrowie Tumskim :)

      Usuń