czwartek, 27 grudnia 2012

Szopka muzealna 2012

Przed Wigilią w Muzeum Miejskim Wrocławia otwarto nową wystawę. Jej tytuł - "Bruno Tschoetschel (1874-1941). Wrocławski Wit Stwosz XX wieku" -  ma wydźwięk straszliwie PR-owy, do czego to muzeum nas już przyzwyczaja. Dobra reklama powinna mieć jednak jakieś sensowne odniesienie do reklamowanego produktu - no, może gdy mówimy o "produkcie kulturalnym", bo gdy idzie o inne sfery, to mało kto się już tym przejmuje.


Oczywiście o Tschoetschelu do tej pory niewiele wiedziano nawet wśród historyków sztuki zajmujących się Śląskiem. Nie jest to aż tak dziwne, bo takich postaci lokalnej sceny artystycznej jest więcej. Niewątpliwie bardziej utrwalone są nazwiska kilku czynnych we Wrocławiu przed II wojną architektów, a to za sprawą wieloletnich badań paru historyków architektury tego okresu i wystaw w Muzeum Architektury. Z rzeźbiarzy niegdyś więcej było słychać o Jaroslawie Vonce, potem o Theodorze von Gosen (to już za sprawą Muzeum Miejskiego). Było ich jednak więcej, wspomnijmy choćby Thomasa Myrtka (1888-1935) czy Roberta Bednorza (1882-1973). Wszyscy oni byli na pewno artystami o zindywidualizowanych osobowościach, aktywnymi w Związku Artystów Śląska. Nikt ich nie porównywał do tej pory z jakąś artystyczną sławą wieków przeszłych. Czy zatem Tschoetschel przewyższał ich w czymś, czy też przyrównanie go do Stwosza jest tylko znakiem nowego trendu w autoreklamie muzeum?
Wit Stwosz stanowi pojęcie dla  niemal  każdego, jest on przede wszystkim synonimem kunsztu rzeźbiarskiego, a to przede wszystkim za sprawą głównego ołtarza bazyliki Mariackiej w Krakowie. Co można by poza tym zaliczyć do takich cech jego życia i twórczości, które zestawiane z inną epoką i miejscem pozwalałyby na wykorzystywanie jego nazwiska jako hasła wywoławczego? Na pewno był artystą wszechstronnym, pracującym w różnych materiałach i wykorzystującym różne techniki; był imigrantem (patrząc z perspektywy Krakowa), był postacią tragiczną (wydarzenie z fałszerstwem weksli, za które wypalono mu piętno na policzkach). Jeśli jednak przywołuje się Stwosza jako miarę, porównanie, odniesienie, to głównie, żeby nie powiedzieć - jedynie - dla jego artyzmu, kunsztu, najwyższych osiągnięć sztuki rzeźbiarskiej.
Co z wymienionych aspektów odnosić możemy do twórczości i osoby Tschoetschela? Owszem, sporadycznie pracował w kamieniu, generalnie był jednak snycerzem. Dyrektor Maciej Łagiewski miał jednak stwierdzić [http://www.wroclaw.pl bruno_tschtschel__wroclawski_wit_stwosz_w_muzeum_miejskim_wroclawia.dhtml], że "Nazwanie go Witem Stwoszem XX wieku z pewnością nie jest nadużyciem. Podobnie jak mistrz Stwosz Tschoetschel poświęcił się pracy dla Kościoła." No cóż, jeśli takie jest uzasadnienie dla tytułu wystawy przekazywane mediom, to może ma to jakiś sens? Na otwarciu, oprócz przedstawicieli właścicieli dzieł (w znacznej mierze są to kościoły katolickie), był  obecny również kardynał Gulbinowicz. Zauważmy jedynie, że większość bodaj zleceń na dzieła Stwosza, które znalazły miejsce w świątyniach szła od osób świeckich i płacona była nie z kasy kościelnej, z ołtarzem Mariackim włącznie. Któż jednak z czytających chwytliwe hasło będzie się zastanawiał nad powodami jego użycia? Tschoetschel - nowy Stwosz, to zestawienie będzie rozumiane jednoznacznie. Wskazywać będzie na potwierdzone autorytetem instytucji muzealnej mistrzostwo artystyczne Tschoetschela. Wyraźmy się zatem jasno i w opozycji do linii obrony pana dyrektora: to jest nadużycie! Gdy zestawi się twórczość Tschoetschela z pracami choćby wymienionych wyżej, jemu współczesnych śląskich artystów, widoczne będzie, jak bardzo był on tylko wytwórcą wyposażenia kościelnego. Można go cenić dzisiaj za to, że starał się wpasować w style dominujące w wystroju starych świątyń - gotyk i barok - i że czynił to z wprawą, której nie da się obecnie odnaleźć u współczesnych konserwatorów zabytków. Ale artystycznie był to oportunista i eklektyk, który niejednokrotnie znajdował rozwiązania formalne i efekty niebezpiecznie bliskie kiczu.


Samą wystawę należy powitać z zadowoleniem. To dobrze, że muzeum, które nie ma odpowiednio zasobnej własnej kolekcji, podejmuje próby wyjścia "w teren", znalezienia odpowiednich tematów i dzieł na czasowe ekspozycje. Twórczość Tschoetschela na pewno na to zasługuje, choć nie pod skrytykowanym powyżej szyldem. Miejmy nadzieję, że w katalogu, który ma się wkrótce ukazać będzie ta ocena jakości artystycznej jego dzieła bardziej stonowana. Widz, który zjawi się na wystawie znajdzie na niej około trzydziestu paru sztuk eksponatów rzeźbiarskich z kilku miejscowości (Wrocław, Trzebnica, Kamieniec Ząbkowicki, Syców). Niemal połowę z tej liczby stanowi wszakże 14 niedużych stacji drogi krzyżowej. Są też dwa retabula ołtarzowe i szopka podobnej jak one wielkości. Reszta to mniejszej skali kompozycje lub pojedyncze figury. Ten zestaw uzupełniony został w dwóch gablotach zestawem kopii umów zawieranych przez firmę Tschoetschela z trzebnickimi boromeuszkami i kilkoma pamiątkami rodzinnymi.
Parę słów jeszcze o aranżacji plastycznej wystawy, która zajmuje jedno pomieszczenie znajdujące się w przestrzeni poddasza. Kolorowe rzeźby eksponowane są na tle białych ścian, sufitu i wydzielających ekranów. Te ostatnie są niestety standardowe i niedopasowane skalą do rzeźb. Niektóre z nich tracą, gdy wzrok patrzącego natrafia krawędź ekranu "tnącą" górną część figury, jak w przypadku może najlepszej tam rzeźby wyobrażającej Madonnę z Dzieciątkiem (z kościoła Świętej Rodziny we Wrocławiu).


Podobnie w przypadku ekranów wydzielających przestrzenie dla nastaw ołtarzowych. Świecznik na paschał Tschoetschela został postawiony w kącie jakby trochę przypadkowo i konkurowały z nim gniazdka elektryczne tuż obok. Jako specjalny akcent świąteczny zaplanowano szopkę od sióstr boromeuszek z Trzebnicy, ustawioną centralnie i na osi wejścia.


Uderzający w niej natłok detali różnej proweniencji i w różnych stylach, owa tschoetschelowska ekspansja eklektyzmu, została jeszcze wzmożona przez obstawienie eksponatu choinkami i dekorowanymi świątecznie (plasterki suszonych cytrusów!) doniczkami z poinsecjami (gwiazda betlejemska). Analogiczne doniczki z kwiatami ustawiono przed dwoma ołtarzami na wystawie. Zrobiło się bardzo kościelnie.
Wracając na zakończenie do podtytułu wystawy. Skojarzenie ze Stwoszem może się usprawiedliwiać jedynie poprzez formę bazyliki Mariackiej w Krakowie i jej wież jako motywów najczęstszych w szopkach krakowskich. Ich twórcy nawet jednak nie śnili, że ktoś mógłby ich zestawiać z mistrzem Witem.

Entenmark